Osoby śledzące nowinki ze świata fitnessu być może już spotkały się z tym urządzeniem. Wygląda nieco przerażająco, ale według ćwiczących, przynosi świetne efekty przy wcale nie aż tak wielkim wysiłku. Chloe Gray postanowiła przetestować maszynę na własnych mięśniach. Czego się dowiedziała?
Chloe najpierw poinformowała czytelników o tym, że nie przepada za klasycznymi treningami. Szybko jej się nudzą, pozostawiając po sobie jedynie frustrację i stan agonii (60-sekundowa deska to coś, co jest dla Gray prawdziwą torturą). Z tego względu Chloe chciała znaleźć w końcu coś, co poprawi jej kondycję, ale przerwie monotonię. Z tego względu, gdy tylko otwarto siłownie, wybrała się na nietypowe zajęcia z pilatesu.
Będę szczera. Onieśmielały mnie duże maszyny. Pomimo minimalistycznych drewnianych podłóg i białych ścian w studiu zen, denerwowało mnie, co te torturowo wyglądające maszyny mogą mi zrobić - wyznała reporterka.
Później na sali pokazała się instruktorka, która przez cały czas pilnowała kursantów, po kolei mówiąc, jakie ćwiczenia wykonają w następnej kolejności. Chloe zauważyła, że jej uwaga musiała się skupić wyłącznie na wykonywaniu kolejnych czynności. Gray musiała pamiętać o robieniu kilku rzeczy jednocześnie, dzięki czemu trening szybko leciał do przodu.
Następnego dnia wyraźnie czułam mięśnie skośne brzucha i uda. Nie wiedziałam, że pilates może przynieść takie efekty - dodaje dziennikarka.
Różnorodność ćwiczeń i element wykorzystania specjalnej maszyny sprawiły, że zajęcia bardzo się Chloe spodobały. Jedyną wadą jest cena. Pakiet dziesięciu treningów z instruktorem to kosz 195 funtów brytyjskich, czyli około 1026 złotych.