Wygrała z anoreksją i bulimią. Nie uwierzysz, jak zmieniło się jej życie. Poznaj jej niesamowitą historię

Dominika przez kilka lat zmagała się z bulimią i anoreksją. Dziś jest znaną trenerką i stworzyła program Twerkout Fitness, a na co dzień pomaga innym osobom zmagającym się z problemami z odżywianiem.

Karolina Brzuszczyńska: Dominika, powiedz mi jak to się stało, że jesteś trenerką i pomagasz na co dzień osobom z zaburzeniami odżywiania? 

Dominika Śliwińska: Obecnie pracuję z osobami, które mają problemy żywieniowe, borykają się z zaburzeniami żywienia, nie akceptują swojego wyglądu, a z wszystkim tym wiąże się to, czym jest Twerkout. Twerkout Fitness powstał prawie 3 lata temu właśnie po to, żebym ja wtedy mogła sobie poradzić ze swoimi problemami. Jako 15-latka miałam zbyt wygórowane oczekiwania wobec własnej osoby, które skończyły się niczym innym, jak bulimią, która trwała przez 3-4 lata. W efekcie byłam tak wykończona tą chorobą, że stwierdziłam, że skoro mam jeść i tego nie przyjmować, nie zostawiać no to przestanę jeść.

K.B.: I przestałaś jeść zupełnie? 

D.Ś.: Można tak powiedzieć. Moja bulimia zamieniła się z czasem w anoreksję. Tak oto spędziłam cudownych 8 lat swojego życia, które oczywiście skończyły się kontaktami z lekarzami, ze specjalistami, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w tym, że wcale nie chcę ich pomocy. Żyłam w przekonaniu, że nikt mnie nie rozumie, nikt nie wie, przez co ja przechodzę, co się dzieje w mojej głowie, co się dzieje w moich myślach, dlaczego to robię. Nikt tego nie rozumiał i wtedy, w tym momencie, stwierdziłam, że jedyną osobą, która mnie rozumie jestem ja sama. Mimo tego, że i bliscy chcieli mi pomóc i Ci dalsi też. Nauczyciele się martwili, to były czasy jeszcze mojej szkoły, ale to nic nie dawało. To mnie jeszcze bardziej odpychało i odsuwało od jakichkolwiek zwierzeń, jakichkolwiek prób.

K.B.: Ale byłaś wtedy cały czas aktywna, prawda? Uprawiałaś sport? Jak to Ci się udawało, skoro nie miałaś siły?

D.Ś.: Jestem osobą aktywną, zawsze byłam. Mimo tego, że w wieku 15 ważyłam grubo ponad 80 kg. Tak to było 85/86. To i tak taniec był w moim życiu zawsze, dużo. Ale to jednak nic nie zmieniało i mimo tego, że moje zaburzenia żywienia postępowały, to nie przestawałam tańczyć. Dalej mi to sprawiało radość i dalej było to moją odskocznią. Dalej szukałam w tym jakiegoś zadowolenia z tego, kim jestem. Pozwalało mi to zapomnieć o tym, jak wyglądam. A później przyszło lustro, bo przecież jak się jest na zajęciach to się patrzy cały czas w lustro. A lustro dla osoby, która się nie lubi jest wrogiem, najgorszym. Także prowadziłam dalej zajęcia. Mimo tego, że byłam coraz chudsza, coraz chudsza, to dalej prowadziłam zajęcia. Zostałam instruktorem fitness, byłam instruktorem tańca. Uczyłam, zaczęłam uczyć, zaczęłam szkolić, zaczęłam trenować z ludźmi i zaczęłam bardzo znikać. Zaczęłam mieć problemy z mówieniem do ludzi, zaczęłam być po prostu tym wszystkim zmęczona.

K.B: Postanowiłaś zawalczyć z chorobą? 

D.Ś.: Tak naprawdę to były główne powody, przez które zaczęłam się zastanawiać nad tym, co jest właściwie ważne. Dużą rolę odegrał mój ówczesny chłopak, który stwierdził : „OK. kocham Cię, ale ja nie chcę być z osobą, która siebie zabija. Ja nie chcę patrzeć na to, jak się wykańczasz.” Wiadomo z zaburzeniami żywienia wiąże się zły nastrój. Ale przecież nie pójdziesz do ludzi, nie pójdziesz skakać, nie pójdziesz się pocić do ludzi ze smutkiem na twarzy. Nie możesz, więc przychodzi coś takiego, jak maska, jak uśmiech. W pewnym momencie jest to nawyk. Tak naprawdę czekasz na zajęcia, bo masz nadzieję, że to wszystko minie, te wszystkie złe myśli odejdą, uciekną. A tymczasem zajęcia się zaczynają, a Ciebie już zaczyna powoli boleć ciało i znowu czekasz do końca. Specjaliści dalej mi powtarzali mądre rzeczy, w które ja nie wierzyłam.

K.B: Skoro specjaliści nie pomagali, to jak udało Ci się z tego wyjść?

D.Ś.: Stwierdziłam: „Dobra no, ktoś się musi za to wziąć.” I wzięłam się za to sama. Poznając swój organizm od strony teoretycznej zaczęłam to sprowadzać na swoje ciało i z dnia na dzień zdecydowałam się na podniesienie kaloryki dobowej, która dotychczas wahała się między 400, a 800 kcal na dobę do ponad 2000. To było dla mojej głowy totalnym morderstwem, ponieważ w tym momencie przestałam patrzeć na siebie. Zaczęłam unikać luster, zaczęłam unikać sali. Mimo tego, że prowadziłam dalej zajęcia to patrzyłam zawsze na swoje stopy i na stopy kursantów... No, ale walczyłam. Stwierdziłam, że dla mnie jest ważniejsze moje zdrowie, że przestaje widzieć, że przestaje mieć siłę robić rzeczy, które naprawdę kocham...

K.B.: Czyli nie poddałaś się. A jak to oceniasz z perspektywy czasu?

D.Ś.: Po takim czasie, teraz jestem przeszczęśliwą osoba. Chociaż teraz po tym smutnym wersie, to mogę mieć kiepski wyraz twarzy, ale generalnie da się! Da się z tego wyjść.

K.B.: Dzięki Dominika za rozmowę. A jest coś co chciałabyś przekazać na koniec naszym czytelniczkom? Coś co da im motywację? Chociaż myślę, że Twoja historia jest sama w sobie bardzo motywująca dla innych. 

D.Ś.: Przede wszystkim życzę Wam siły energii i wiary w siebie i w to, że cokolwiek nie chcecie, to możecie. Bo kto, jak nie Ty? Nikt za Ciebie nic nie zrobi! 

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.