Zdecydowałam się na półmaraton - dystans 21.82 km w terenie to wystarczające wyzwanie dla mnie. Powiem tak: 22 kilometry przebiegłam do tej pory jakieś 3 razy. W terenie (na zasadzie: korzenie, pagórki, piach, kamienie i inne tego typu atrakcje) dosłownie dwa, może trzy razy i to były odcinki kilkukilometrowe, bo mieszkam w Śródmieściu, a nie lubię dojeżdżać do miejsca, gdzie biegam, więc większość czasu spędzam na walce z asfaltem. Choć mówię uczciwie, że od czasu, kiedy strzeliłam sobie bieganie w Lesie Bielańskim, gdzie można liczyć na podobne atrakcje, rozkochałam się w biegach terenowych, a zawody nad Świdrem, jeszcze bardziej mnie nakręciły.
Biegi odbyły się w sobotę. Celowo mówię o liczbie mnogiej bo można było wybierać między dystansami: 500 m, 1.5 km, 5km, 10 km, półmaraton 21.82 km i maraton 42.2 km. Wszystko rozgrywało się w okolicach Otwocka. Prawie przez cały czas trzymaliśmy się brzegu rzeki Świder. Okolica - malownicza. Trasa - dość trudna. Czas na moje obserwacje.
Pierwsza sprawa, która zbiła mnie z tropu, to fakt, że przy tego typu biegach nie za bardzo jest szansa na to, by wyprzedzać. Trasa bywa bardzo wąska, prowadzi nad samą wodą i nie jest trudno o różnego rodzaju wypadki. W grupie biegnie się raźniej, ale niestety wolniej, jeśli trafimy nie tam, gdzie trzeba. Nie nastawiałam się jednak na to, by mieć dobry czas. Magda uprzedziła mnie: "Nie ścigaj się. Baw się. Taka trasa to spore wyzwanie i coś zupełnie nowego dla Ciebie, dlatego nie nastawiaj się na to, by pokonać tę trasę jak najszybciej." Posłuchałam jej i nie przejmowałam się tempem, pewnie dlatego przebiegnięcie 21.82 km zajęło mi aż 2:23:43, kiedy podczas dłuższego wybiegania zajmuje mi 2 godziny. 15 sierpnia biorę udział w półmaratonie "Cud nad Wisłą" i tam się sprawdzę. Cel? 1:55 h. Powtarzam sobie tylko: "Szczypczyńska, biegasz dopiero od roku. Nie od razu Rzym zbudowano" i jestem dumna z tego, że w ogóle coś takiego zrobiłam. A co? Trzeba siebie samego też czasem połechtać.
Oprócz tego, że biegniemy wolniej niż zwykle, bo tempo w znacznym stopniu wyznaczają ci, którzy biegną przed nami, to jeszcze czasem trzeba się na kilka minut zatrzymać. Dlaczego? Trasa rzeczywiście była dość wymagająca i zdarzały się fragmenty, gdzie trzeba było stanąć i poczekać na swoją kolejkę, by przejść "po ścianie" pod mostem. Zdarzały się również odcinki (jak na zdjęciu poniżej). Musieliśmy się zatrzymywać i czekać, by móc przejść na drugą stronę rzeki po kłodzie albo kładce. Byli zapaleńcy, którzy wchodzili do rzeki, ale ja wolę nie moczyć nóg w lodowatej wodzie w połowie trasy (kładka była mniej więcej na 9 kilometrze), bo znam swój organizm i mogłabym się wyłączyć z treningów na kilka dni, a tego wolałabym uniknąć. Pod koniec biegu (ok. 18 kilometra) trzeba było się zatrzymać, żeby skakać z kamienia na kamień, jeśli nie chciało się wylądować w rzece.
Jakie inne atrakcje czekały na uczestników biegu? Poza przechodzeniem przez rzekę, trzeba było pokonać kilka piaszczystych fragmentów, nie raz gałęzie wymagały pochylenia. Wąskie single tracki, mnóstwo szybkich zakrętów 90 stopni, pokrzywy, korzenie. Jedno jest pewne: to trasa nie tylko dla tych, którzy stawiają na prędkość. Liczyły się: siła, zwinność i ogólna sprawność fizyczna.
To był pierwszy tego rodzaju bieg w mojej bardzo krótkiej ale intensywnej karierze. Wystartowaliśmy w grupie, więc przez długi czas nie było mowy o wyprzedzaniu czy bieganiu w pojedynkę, ale po jakichś ośmiu kilometrach zaczęło się robić "luźniej", co oznacza, że nie biegło się już za innymi, tylko trzeba było bacznie obserwować trasę. Podobno w tym roku była znacznie lepiej oznakowana od ubiegłorocznej, jednak z tego, co usłyszałam na mecie, sporo osób się pogubiło. Ja wypatrzyłam sobie jakiegoś pana, którego się trzymałam, choć to niekoniecznie jest dobra metoda ;) następnym razem będę bardziej samodzielna.
Na pewnych odcinkach nie było lekko, ale powiem Wam jedno - uczucie, jakie człowiek ma po pokonaniu takiej trasy z przeszkodami, jest nie do opisania. Pokochałam biegi typu trail jeszcze bardziej. Po moim pierwszym ulicznym maratonie z całą pewnością poświęcę im więcej uwagi, a i teraz raz w tygodniu chętnie będę się wybierać na bieg do lasu. Jeśli jeszcze nie próbowaliście skakać po korzeniach, zróbcie to chociaż raz. Ja czuję się wolna, radosna, po prostu czuję, że żyję i że naprawdę niewiele potrzebuję do pełni szczęścia: wygodnych, lekkich butów do biegania naturalnego, ulubionej muzyki, lasu i świadomości, wsparcia ukochanej osoby, która mnie rozumie. Brzmi ckliwie? A niech sobie brzmi. Tak się dzisiaj czuję!
Ania Szczypczyńska
Pokonaj z nami maraton: Każdy może! Pokonaj z nami maraton: Czas zacząć! Pokonaj z nami maraton: Pierwszy sprawdzian Pokonaj z nami maraton: Pierwsze długie wybieganie Pokonaj z nami maraton: Wracam do sił
Pokonaj z nami maraton: Sprinty
Pokonaj z nami maraton: Kryzys
Anię w przygotowaniach do 34. Maratonu Warszawskiego wspiera adidas