Maraton w Londynie - perła w brytyjskiej koronie

Maraton w Londynie to jeden z największych biegów ulicznych na świecie. Do ścisłej czołówki można jeszcze zaliczyć Nowy Jork, Boston, Chicago, Wiedeń, Berlin. O udział w każdym z nich trzeba walczyć jeszcze na rok przed startem. Dlaczego? O tym rozmawiamy z jednym z uczestników biegu w Londynie.

Dołącz do nas na Facebooku

Teoretycznie ten uliczny bieg dostępny jest dla każdego, jednak chętnych jest tak wielu, że wylosowanie uczestnictwa graniczy z cudem.

Liczą się chęci

Stuart Orr z Wielkiej Brytanii czterdzieste urodziny ma już dawno za sobą. Stresująca praca na odpowiedzialnym stanowisku w centrum finansowym Londynu, nie ułatwia mu prowadzenia zdrowego trybu życia.

- Nawet nie chcę liczyć ile dni w ciągu roku spędzam w samolocie, kiedy lecę na kolejne spotkanie - śmieje się.

Mimo tego, że jeśli nie jest w biurze, w samolocie, czy na kolacji biznesowej, to ciężko mu wykrzesać chwilę dla siebie, stara się regularnie trenować. W końcu ma cel: przebiec kolejny maraton.

- W tym roku startuję już po raz piąty, ale i tak denerwuję. To wielkie wydarzenie. Ponad 35 tysięcy osób biegnie, maszeruje, by pokonać ten dystans. Tego uczucia nie da się opisać - mówi Stuart na 48-godzin przed biegiem.

Przyznaje, że nie zawsze ma czas na trening, a jego styl życia często nie pozwala na zdrową dietę. Liczne kolacje biznesowe przy lampce szampana nie ułatwiają dbania o dobrą kondycję. Jednak już na wiele miesięcy przed maratonem, Stuart przykłada się do diety i nie pije ani grama alkoholu.

- W ostatnich dniach jem więcej węglowodanów, żeby zrobić zapasy. Staram się też sporo wypoczywać - mówi Stuart.

Trasa to piękne widoki

Nie każdy, kto bierze udział w biegu, myśli o tym, by pokonać dystans w jak najkrótszym czasie. Są ludzie, którym po prostu zależy na tym, by dotrzeć do mety. Już same widoki mogą być wystarczającą nagrodą.

- Zaczynamy w Blackheath, stamtąd udajemy się po kolei w kierunku: Tower Bridge, Canary Wharf, znowu Tower Bridge, a następnie do Buckingham Palace.

Cele charytatywne

- Blisko 98% osób, które startują w biegu, robi to na cele charytatywne. Ja po raz piąty biegnę, by wspomóc NSPCC - organizację, która pomaga najbardziej potrzebującym dzieciom np. tym z rodzin patologicznych. Muszę przyznać, że sam bieg nie sprawia mi jakiejś niesamowitej przyjemności, to ciężka praca. Zacząłem biegać bardzo późno. Jednak uczucia, które się pojawia zaraz po tym, gdy docierasz do mety, nie da się z niczym porównać. Kiedy wiem, że dzięki mojemu poświęceniu udało się ocalić życie kilku osób, od razu zapominam o bólu i zmęczeniu.

Złote rady

Do maratonu trzeba się długo przygotowywać. Poza treningami i odpowiednią dietą, warto pamiętać o kilku rzeczach, które mogą pomóc. Stuart biegnie już po raz piąty, dlatego zapytaliśmy go o wskazówki.

- Przede wszystkim nie warto próbować niczego, czego do tej pory nie sprawdzaliśmy. Dotyczy to zarówno samego biegu, jak i np.: ubrania. Trzeba biec w tym, w czym zwykle trenujemy i czujemy się komfortowo. Może to brzmi banalnie, ale na własne oczy widziałem osoby, które biegną w nowym stroju albo mają na sobie buty, w których nigdy wcześniej nie trenowały. Potem muszą kończyć trasę maszerując, bo ból jest zbyt silmy.

Stuart startuje w koszulce z logo organizacji, którą wspiera. Ma ją już od 5 lat i wie, że będzie się czuł komfortowo.

- Od kilku dni już leży przygotowana na sofie. Codziennie sprawdzam, czy każdy element stroju jest w porządku.

Stuart biega z plecakiem, do którego wkłada napoje izotoniczne, plastry, małe nożyczki, zapasowe skarpety, tabletki przeciwbólowe.

- Dla mnie ważna jest też muzyka, bez niej nie biegam. Playlistę przygotowuję całymi tygodniami - śmieje się.

Najważniejsza jest atmosfera

Długie treningi, morderczy wysiłek liczne wyrzeczenia i szlachetny cel - to wszystko sprawia, że każdy bieg jest wyjątkowy. Jednak najważniejsza jest atmosfera. Wokół trasy ustawiają się dziesiątki tysięcy ludzi, którzy kibicują każdemu.

- Na koszulce jest napisane imię każdego z uczestników. Trudno mi opisać uczucie, które towarzysz Ci wtedy, gdy słyszysz jak wołają "Stuart! Stuart!"

Jak będzie tym razem? O to zapytamy go już w niedzielę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.