Jeszcze do niedawna przeliczałam wartości każdego swojego posiłku na kalkulatorze. Pilnowałam ilości dostarczanych organizmowi kalorii, obliczałam makroskładniki, a każdy produkt ważyłam na wadze. Wszystko dokładnie notowałam i podsumowywałam. Trwało to dość długo, bo około 5 miesięcy. Możliwe, że nawet dłużej, bo wcześniej też okresowo liczyłam kalorie. Teraz wiem, że nigdy do tego nie wrócę. Czemu?
Zaczęło się od tego, że na Instagramie zwróciłam uwagę na konta wysportowanych dziewczyn, które twierdziły, że często pozwalają sobie na pizzę, czy słodycze. Nie wierzyłam, że mają tak świetne figury, mimo, że jedzą w taki sposób. Postanowiłam wypróbować ich system żywieniowy zwany IIFYM ("If It Fits Your Macros", czyli "jeśli zmieścisz to w swoich makroskładnikach").
IIFYM: skuteczna dieta, dzięki której jesz to, co lubisz i chudniesz
IIFYM polega na tym, że jesz, co chcesz i liczysz kalorie. Według założeń IIFYM, możemy schudnąć, pozbyć się niepożądanej tkanki tłuszczowej, a jednocześnie nadal cieszyć się z możliwości zjedzenia swojego ulubionego posiłku, batona, czy przekąski. IIFYM pozwala nawet obliczyć całkowity dzienny wydatek kaloryczny i dostosować go w zależności od tego, czy chcesz schudnąć, czy uzyskać masę mięśniową. Czyż nie brzmi pięknie?
Makroskładniki to w zasadzie najważniejsze składniki odżywcze, z których składa się nasze jedzenie. To węglowodany, białka i tłuszcze. Biorąc pod uwagę mój wzrost, wagę, ilość aktywności fizycznej oraz cele, obliczyłam swoje zapotrzebowanie na kalorie i makroskładniki, dzięki czemu mogłam dokładnie komponować swoje posiłki. Zgodnie z moim poziomem aktywności, aby zdrowo chudnąć (bo to własnie było moim celem), spożywałam 1800 kalorii dziennie. W tym: 87 g białka, 232 g węglowodanów, 58 g tłuszczów. Wystarczyło trzymać się tych wartości i w zasadzie mogłam jeść to, co chciałam.
Ilość kontra jakość diety - dlaczego liczenie kalorii nie zawsze ma sens?
Moja pierwsza myśl? Wow! Mogę jeść to, na co mam ochotę. Każdego wieczoru mogłam zajadać się czymś słodkim, pod warunkiem, że "mieściłam się" w swoim limicie. W liczeniu pomagała mi zainstalowana w telefonie aplikacja. Byłam podekscytowana, ponieważ myślałam, że jest to jedyna dieta, która nie narzuca mi, co jeść, a od czego lepiej trzymać się z daleka.
Uwielbiałam możliwość jedzenia wszystkiego. Gotowanie nie było już nudne. Zamiast omletów, mogłam jeść na śniadanie czekoladę. Pozwalałam sobie też na jedzenie poza domem np. w McDonald's, bo tam na opakowaniu każdego dania widnieje wartość kaloryczna posiłku i ilość makroskładników, które wchodzą w jego skład. Z czasem nauczyłam się określać na oko wielkość porcji, na którą mogę sobie pozwolić, zapamiętałam wartości kaloryczne poszczególnych produktów, pamiętałam, co stanowi źródło białka, tłuszczu, czy węglowodanów.
1. Obsesja na punkcie liczenia kalorii
Obsesyjne liczenie kalorii sprawiło, że jedyną rzeczą, o której myślałam, było jedzenie. Zjadałam o wiele więcej niż zwykle. Wpisywałam wszystko do aplikacji, ale z czasem i tak podsumowanie dnia pokazywało, że zjadłam więcej niż wynika z mojego zapotrzebowania. Jadłam, nawet wtedy, gdy nie byłam głodna, ponieważ cały czas myślałam o prawidłowej ilości białka, węglowodanów i tłuszczy, którą muszę spożyć do końca dnia. Śledząc cyferki, nie słuchałam swojego organizmu. Moje menu było całkowicie zdeterminowane przez to, co wskazywała mi aplikacja.
2. Brak elastyczności
Mimo, że początkowo IIFYM wydawało mi się, elastycznym i wygodnym podejściem do odżywiania, z czasem zaczęłam czuć się ograniczona. Gdy jadłam zbyt dużo tłuszczów na śniadanie i lunch, musiałam ograniczyć się do kolacji składającej się wyłącznie z węglowodanów i białka.
3. Niezdrowe jedzenie
Na początku stosowania tej diety starałam się jeść zdrowo. Tylko czasem pozwalałam sobie na coś niezdrowego. Jednak z czasem mój stosunek do odżywiania zaczął się zmieniać. Jadłam coraz częściej niezdrowe i przetworzone produkty, którymi nie najadłam się tak, jak zdrowymi, pełnowartościowymi posiłkami. Czułam się ciężko, często dokuczały mi niestrawności.
Podsumowanie
Chociaż nie będę kontynuowała tego sposobu odżywiania, nie twierdzę, że nie jest on skuteczny. Nie krytykuję, wręcz przeciwnie - IIFYM nauczyło mnie liczenia makroskładników w jedzeniu, przede wszystkim białka, którego jadłam do tej pory za mało. Wiem ile powinnam mniej więcej spożywać kalorii, umiem oszacować wielkość porcji. Jednak zdecydowanie IIFYM nie jest dla mnie. Postanowiłam nie liczyć kalorii, wsłuchać się w swój organizm, jeść intuicyjnie - wtedy, kiedy jestem głodna, panować nad apetytem. Jem zdrowo, tylko od czasu do czasu pozwalam sobie na odstępstwa od diety i czuję się zdecydowanie lepiej. Moja waga utrzymuje się i jestem zadowolona z tego, jak wyglądam.