Jeśli dawno nie byłeś w restauracji typu fast food, możesz się lekko zdziwić. Menu bardzo się zmieniło. Dawniej do wyboru mieliśmy kurczaka w tak grubej panierce, że trudno było dogrzebać się do mięsa, różnorodne kanapki i frytki. Dziś możemy się skusić na jogurt, musli, sałatkę czy jajecznicę. Wszystko po to, byśmy nie myśleli o miejscach takich jak McDonald's, Burger King czy KFC jedynie jako o czymś, czego należy się wystrzegać, jeśli dbamy o zdrowie i sylwetkę. Co się zmieniło? Oto kilka kroków, których celem było dążenie, ku "odchudzeniu" menu.
Coraz więcej miejsc serwujących dania typu fast food, deklaruje, że będzie podawać szczegółowe informacje (część już wprowadziła tę zasadę w życie, np. McDonald's) dotyczące wartości odżywczej posiłku: kaloryczność, tłuszcz, węglowodany, białko. Świetnie! Tylko pytanie: czy to coś zmieni? Czy fakt, że na opakowaniu otrzymamy informację dotyczącą tego ile BigMac ma kalorii sprawi, że go nie zjemy? Badania przeprowadzone w 2011 roku na NYU wykazały wręcz coś przeciwnego: nastolatki, które żywiły się w barach szybkiej obsługi, gdzie przy każdym daniu podawana była informacja na temat jego wartości odżywczej, jadły więcej! Natomiast z innych badań przeprowadzonych przez miasto Nowy Jork, wynika, że tylko co szósta osoba w ogóle zwraca uwagę na informacje zamieszczone w menu, czy na opakowaniu. Jednak ci, którzy czytają, "zjadają" średnio o 106 kcal mniej (na jedno zamówienie) niż ci, którzy nie zwracają na to żadnej uwagi. Wniosek? Może warto było wprowadzić taką zmianę, skoro choć co szósta osoba zje nieco mniej.
Wiadomo, tłuszcze typu trans (rodzaj nienasyconych kwasów tłuszczowych, które w naturalnych produktach nie występują wcale lub w znikomych ilościach od 3 do 5%, a w większych w produktach półsyntetycznie przetworzonych) nie są dobre ani dla naszej sylwetki ani dla zdrowia. Dlatego w wielu krajach planuje się wprowadzić lub już wprowadzono ograniczenie serwowania dań czy sprzedawania produktów, które zawierają zwiększoną w stosunku do naturalnego zawartość tłuszczu typu trans. Pierwszym krajem była Dania, później Kanada. W Stanach wciąż próbuje się wprowadzić różnego rodzaju ograniczenia, ale bezskutecznie. Póki co podobne pewne zmiany udało się zastosować w przypadku poszczególnych stanów czy miast. W miaście Nowy Jork na przykład, wprowadziło istotne ograniczenia jeśli chodzi o restauracje (w tym także fast foody). Rezultat? Od 2009 roku zawartość tłuszczu typu trans została obniżona od 5 do 2.4g na posiłek, a ilość dań, które wcale ich nie zawierają wzrosła z 32 do 59%.
Zaglądam na oficjalną stronę (chyba nigdy wcześniej tego nie robiłam), żeby na własne oczy sprawdzić, jak sytuacja przedstawia się w Polsce a nie w Nowym Jorku. Przypominam sobie zestaw z mojego dzieciństwa: kanapka, frytki, cola i zabawka, którą przecież każde dziecko musiało mieć. Dziś zamiast coli możemy mieć wodę albo odtłuszczone mleko, mamy jabłko, warzywa, a na deser zamiast lodów czy shake'a poleca się musli z jogurtem. Lepiej? Na pewno tak. Jeśli od najmłodszych lat nauczymy dzieci pić wodę zamiast słodkich napojów gazowanych, ale kanapka czy kawałki kurczaka w panierce, która najzdrowiej na świecie nie wygląda, wciąż zostają. Nie ma też już słynnej zabawki. Dziś można ją kupić osobno, co akurat wydaje się być bardzo dobrym rozwiązaniem.
To nie koniec zmian, jakie są planowane i wprowadzane w życie przez takich gigantów jak McDonald's. Sieć restauracji ogłosiła, że w przyszłym roku otworzy swój wariant dla wegetarian. Pierwsze restauracje pojawią się w Indiach (pierwsza w mieście Amristar, a kolejne w innych miastach). Mimo tego, że zabraknie w nich tłustego, smażonego mięsa, ciężko mówić o zdrowym jedzeniu. W tej chwili największym uznaniem w Indiach cieszy się ziemniaczany przysmak: McAloo Tikki Burger.
Burrmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg, który od dawna stara się walczyć z otyłością, wciąż stara się wprowadzić w życie nowe ograniczenia, dzięki którym zmniejszyłaby się liczba spożywanych kalorii. Ostatnia ustawa dotyczy słodkich, gazowanych napojów. Ucierpią na nim wszyscy ci, którzy uwielbiają gigantyczne kubki Coli czy Fanty. Na razie wszystkie kawiarnie, kina czy restauracje mają wprowadzić mniejsze porcje jeśli chodzi o słodkie napoje: nie mogą przekraczać 16 uncji (ok. 480 ml). Na razie jest zbyt wcześnie by mówić o tym, czy powyższa ustawa przyjmie się równie dobrze jak ta, dotycząca ograniczenia zawartości tłuszczu typu trans, jednak jeśli wejdzie w życie, może sprawić, że przeciętny nowojorczyk, który zamiast 20 uncji wypije 16, w ciągu roku zmniejszy liczbę pochłoniętych kalorii aż o 14,600! A to już coś!
Jeśli przyjrzymy się faktom, zdecydowanie możemy na to pytanie odpowiedzieć: tak!
- Dania zawierają mniej szkodliwych dla zdrowia nienasyconych kwasów tłuszczowych typu trans.
- Zestawy dla dzieci są mniej kaloryczne, zawierają warzywa i owoce, pozostawiają zdrowe opcje jeśli chodzi wybór napoju, mają w ofercie jogurt zamiast lodów. Nie przyciągają kolorowymi zabawkami.
- Słodkie napoje gazowane będą serwowane w mniejszych opakowaniach, co ograniczy ilość spożywanego cukru.
- Wysoce kaloryczne dania pozostają w menu, ale sięgamy po nie na własne życzenie. Jest etykieta z dokładną informacją dotyczącą wartości odżywczej produktu, zatem wiesz, co jesz...
Menu rzeczywiście odchudzone. Czy jednak są to zmiany na lepsze? Myślę, że gdybym miała odpowiedzieć na to pytanie, mogłabym napisać książkę, a do tego lista argumentów na "za" i "przeciw" byłaby długa. Niech każdy sam zdecyduje czy nieco mniejsza cola korzystnie wpłynie na zdrowie i wygląd.
Anna Szczypczyńska