Jak zgubić 5 kg, czyli weekend (dzień 6-7)

Momentem prawdziwego sprawdzianu dla osoby na diecie jest weekend. Wtedy okazuje się, czy ma ona charakter, czy nie. W czasie tego weekendu okazało się, że ja charakteru nie mam za grosz.

Dołącz do nas na Facebooku

Przypominam tym, którzy zapomnieli, że po rzuceniu palenia przybyło mi 5 kg i bardzo mi się to nie podoba. Postanowiłam pozbyć się zbędnego balastu stosując dietę 1500 kcal i intensyfikując ćwiczenia. Mój plan, mimo kilku wpadek, działa, bo w ciągu pięciu dni straciłam 1,2 kg. To jest nawet więcej niż zalecają dietetycy, którzy twierdzą, że nie należy chudnąc więcej niż kilogram w ciągu tygodnia. A ja po upływie blisko tygodnia już ten limit przekroczyłam. Dodam, że chudniecie w szybszym tempie - przestrzegają dietetycy - może skutkować efektem jo-jo. No więc chyba podświadomie postanowiłam ten proces zbyt szybkiego chudnięcia zatrzymać. Zwłaszcza, że miałam takie bogate plany sportowe na weekend.

Pyszne śniadanie

Rano przed drzwiami znalazłam torbę wyładowaną po brzegi pojemnikami z jedzeniem, które w czasie mojej diety dostarcza mi dietety.com . Jeszcze w czasie śniadania trzymałam się powziętych postanowień o schudnięciu, jeszcze wydaję się sobie osobą z charakterem. Jem dzielnie pełnoziarniste grube naleśniki z odrobiną miodu (340kcal) i nawet jestem zadowolona, że się takim śniadankiem nasyciłam. Jednak pojawia się problem - jak zadbać o regularne posiłki w ciągu dnia, skoro mam tyle planów sportowo-towarzyskich. Trzeba zacząć od tego, że w ciągu tygodnia jem śniadanie ok. godz. ósmej, a w sobotę wstałam koło 10.30, więc śniadanie zjadłam koło 11. Trzymając się zasady, że jem co trzy godziny, drugie śniadanie powinnam zjeść koło 13, obiad około 16, podwieczorek - w okolicach 19, a kolację o 22. A to zupełnie niemożliwe, bo jadę na piknik, mam do przebiegnięcia dzisiaj w ramach długiego wybiegania 18 km, które chcę zakończyć serią ćwiczeń siłowych. Jednak ten plan dodatkowo komplikuje fakt, że umówiłam się na babski wieczór z przyjaciółką, który ma się zacząć koło godz. 19. No więc z czegoś muszę zrezygnować.

Na drugie śniadanie biorę ze sobą (sałatka z brokułów i świeżych warzyw z dresingiem jogurtowym i jajkiem, pieczywo razowe - 270 kcal) na piknik. Biorę też ogórki kiszone domowej roboty oraz kiełbasę, którą zobowiązałam się przywieźć, bo ma być grill. Wszyscy sobie jedzą pyszną karkóweczkę z grilla, zagryzają wiejskim chlebem, moimi ogórkami, a ja mam jeszcze godzinę do sałatki z brokułów. I wtedy niestety coś we mnie pęka, rozpadam się na kawałeczki, zbieram do kupy i jedyna rzecz, na jaką mam ochotę, to jest ta karkówka, którą moja przyjaciółka marynowała od dwóch dni, ta kaszanka (jak ja kocham kaszankę z grilla!) i nawet kawałek kiełbaski, którego nie chce zjeść mój syn, a przecież nie wyrzucę kiełbaski własnoręcznie upieczonej w ognisku. Na koniec dopycham się jeszcze ziemniakami pieczonymi w popiele, do których ktoś zrobił pyszny jogurtowy sos z czosnkiem i zielonym ogórkiem.

Ambitny plan legł w gruzach

Gdy biesiada się kończy, okazuje się, że już jest w pół do siódmej (jak ten czas szybko leci), a ja zaraz mam babski wieczór na drugim końcu miasta. Co zrobić? Wsiadam w auto, zapominam o dietetycznym obiedzie (kurczak słodko-kwaśny z warzywami i ryżem parabolicznym - 420 kcal), budyniu czekoladowym na podwieczorek (236 kcal) oraz barszczu ukraińskim z warzywami i czerwoną fasolą (190 kcal). Zapominam też o 18 km, które miałam przebiec i o 200 brzuszkach, pompkach oraz plecach, które miałam zrobić... Pędzę na kolejną imprezę, ahoj przygodo, jest weekend, należy mi się.

Czas na imprezę

Nie chcę się wdawać w szczegóły babskiej imprezy. Powiem tylko, że zjadłam na niej dwa spore kawałki tarty ze szparagami, sałatkę z rukoli z winigretem i orzeszkami piniowymi oraz wypiłam wino. Dużo wina. Przypominam, że 100 gramów wina białego ma ok. 80 kcal...

Obudził mnie ból głowy, który nie pozwolił mi wchodzić na wagę i sprawdzać, ile schudłam. Myślę, że ta głowa bolała, bo nie chciała wiedzieć, ile z tego, co schudłam, wróciło...

Ludzie różnie reagują na syndrom dnia następnego. Ja prócz tego, że bardzo dużo piję i nie jest to niestety woda, tylko uwielbiam wtedy maślankę na przykład, mam gigantyczny apetyt. Podobno to oznaka, że organizm chce się odtruć i dlatego domaga się większej ilości jedzenia...

Głód towarzyszy od rana

Na pierwszy ogień poszedł kurczak z poprzedniego dnia (pyszny, kwaskowy) oraz barszcz. Nie mogłam przecież pozwolić, by takie dobre dietetyczne jedzenie się zmarnowało. A czy napisałam już, że po obiedzie z dnia poprzedniego, które zjadłam na śniadanie, należy mi się deser? Nie? No to się należy! Więc zanim zasiadłam do niedzielnego menu, wchłonęłam już też czekoladowy budyń. A ponieważ był dietetyczny, a więc za mało słodki, polałam go kropelką sosu czekoladowego...

Wiem, co sobie myślicie. Totalny upadek. Tak, prawda, niestety. Ale nie mogłam się powstrzymać. Poza tym poczułam się lepiej... Jedzenie mi pomogło...

To może kolejne śniadanie?

Koło południa zabrałam się za śniadanie właściwe, czyli to, które dietetycy z dietety.com zaplanowali na niedzielny poranek: sałatkę ryżową z szynką (334 kcal). Całość dopełniło chyba sześć ogórków kiszonych (na szczęście mają mało kalorii) oraz kolejna szklanka maślanki (nie ma mało kalorii, zwłaszcza, jeśli jest wypijana w ilościach hurtowych). Nie minęła godzinka, a ja już poczułam ochotę na drugie śniadanie - pastę z sera żółtego i ryby z pieczywem razowym (270 kcal). Uznałam nawet, że muszę drugie śniadanie zjesć teraz, bo przecież potem nie wyrobię się z obiadem, kolacją, nie mówiąc już o podwieczorku.

Najgorsze w syndromie dnia następnego jest nie tylko to, że jem znacznie więcej niż normalnie, ale chyba to, że piję znacznie więcej i nie jest to woda, tylko na przykład cola... Dwa litry. Nie chcę nawet myśleć, ile to jest kalorii, udaję, że ten brązowy słodki, gazowany napój jest iluzją, ja go przecież nigdy nie pijam, chwalę się wszem i wobec tą colową abstynencją.

Boli, oj boli...

Cały dzień snuję się po mieszkaniu, dobrze, że mój syn jest u babci i to ona gotuje mu obiad i odpowiada na wszystkie trudne pytania, a ja dogorywam i modlę się o to, żeby ktoś mnie dobił. Jeśli mogę Wam coś radzić: niezależnie od tego, czy się odchudzacie czy nie, nie pijcie wina w takich ilościach...

Na szczęście popołudniowa drzemka pozwala mi się lepiej poczuć. Zjadam na obiad leczo z makaronem pełnoziarnistym (390 kcal), dodaję kolejne kiszone ogórki od siebie.

Około 20 postanawiam się ruszyć, zakładam buty biegowe i biegnę nad Wisłę, a potem deptakiem wzdłuż rzeki - 9 km w jedną stronę. Gdy wracam - po przebiegnięciu 18 km - ledwo powłóczę nogami, nie mam siły na ćwiczenia siłowe i na rozciąganie. Jednak kac minął. Zmęczona i głodna (jak można zjeść tyle i ciągle być głodnym?) pochłaniam podwieczorek i kolację jednocześnie. Tylko w odwrotnej kolejności. Najpierw zjadam włoską zupę jarzynową (287 kcal), a potem deser, czyli owocową sałatkę - (227 kcal). Padam zmęczona na łóżko. Jutro czeka mnie ważenie. Bardzo się tego boję. Chcecie wiedzieć, co zobaczyłam na tej wadze? Zapraszam do kolejnego odcinka o nieudolnych zmaganiach z 5 kilogramami.

Dietetyczne danie na zawołanie!

Więcej o:
Copyright © Agora SA