Dolegliwości psychosomatyczne: Jak leczyć chorych na stres

14-latka przestała chodzić. Badania niczego nie ujawniły. Już jako dorosła osoba ujawniła, że straciła władzę w nogach, kiedy zobaczyła matkę alkoholiczkę w niedwuznacznej sytuacji z obcym mężczyzną.

Artykuł pochodzi z magazynu Tylko Zdrowie . Do kupienia w środy z Gazetą Wyborczą.

Tylko ZdrowieTylko Zdrowie Fot. Tylko Zdrowie

Rozmowa z dr hab. Sławomirem Czachowskim, lekarzem rodzinnym, pediatrą

Natalia Waloch-Matlakiewicz: Co to są schorzenia psychosomatyczne?

Dr hab. Sławomir Czachowski: Dolegliwości, których pochodzenia nie można do końca wyjaśnić. W różnych krajach różnie się je klasyfikuje, według obowiązującego u nas systemu ICD10 są to zaburzenia oznaczone kodem F45. Najbardziej podoba mi się angielski termin MUS - Medically Unexplained Symptoms, czyli objawy medycznie niewytłumaczalne.

Coś mnie boli, lekarz wysyła mnie na jedne, drugie, trzecie badania, w których nic nie wychodzi?

- Tak. Lekarz nie znajduje przyczyn dolegliwości na podstawie badań krwi, rentgenowskich, USG, tomografii itd.

Ilu pacjentów ma zaburzenia psychosomatyczne?

- W ogólnej populacji według różnych metod można przyjąć, że 10-15 proc. zaburzeń ma pochodzenie psychosomatyczne.

Jakie objawy najczęściej zgłaszają tacy pacjenci?

- Pierwsza grupa to objawy ze strony przewodu pokarmowego. Na przykład zespół jelita nadwrażliwego - kolonoskopia nie ujawnia żadnych fizycznych zmian. Przewlekłe biegunki. Zespół napięcia przedmiesiączkowego, który rozumieją tylko kobiety. Zespół przewlekłego bólu w miednicy. Wykonywane jest badanie ginekologiczne , które niczego niepokojącego nie ujawnia.

Druga grupa to objawy neurologiczne, np. fibromialgia, czyli bóle mięśni. W psychiatrii natomiast wyodrębnia się tzw. somatoformy, do których zaliczają się m.in. cierpnięcie kończyn, mrowienie palców, napady pseudopadaczkowe, bóle brzucha, zamglone widzenie, szumy i dzwonienie w uszach. Częstym schorzeniem psychosomatycznym jest zespół przewlekłego zmęczenia, czyli uczucie ciągłego wyczerpania.\

Każdego czasem bez widocznego powodu boli głowa czy brzuch. Czy są poważniejsze dolegliwości?

- Miałem pacjentkę, która w wieku 14 lat doznała porażenia kończyn, po prostu przestała chodzić. Sam wiozłem ją do szpitala. Podejrzewano guz w kanale kręgowym, hospitalizowano ją dwa tygodnie, ale badania niczego nie ujawniły. Sytuacja powtórzyła się trzy razy. Po kilku latach, już jako dorosła osoba, w liście do mnie ujawniła, że po raz pierwszy straciła władzę w nogach zaraz po ujrzeniu swojej matki, alkoholiczki zresztą, w niedwuznacznej sytuacji z obcym mężczyzną. Przeżyła taki wstrząs, że nastąpiła konwersja zjawisk psychicznych na fizyczne.

Nie wierzę.

- Ha, to jest właśnie problem. Pacjenci sami nie wierzą, że ich psychika ma tak olbrzymie oddziaływanie na ciało. Większość stawia potężny opór, kiedy po serii badań, które nic nie wniosły do diagnozy sprawy, próbuję im powiedzieć, że ich dolegliwości są na tle psychicznym.

Ta dziewczyna traciła władzę w nogach trzy razy. Za każdym razem przyłapywała matkę in flagranti?

- Nie. Nawroty następowały na wspomnienie tamtej sytuacji i były słabsze. Po latach, kiedy przypominała sobie scenę z dzieciństwa, czuła tylko drętwienie nóg. Przez wiele lat miałem też pacjentkę z afonią, okresowo zupełnie traciła głos. Pochodziła z domu z dużą ilością przemocy. Są też przypadki ślepoty i głuchoty na tle psychicznym.

Jak działa mechanizm konwersji? Dlaczego ciało w ten sposób reaguje na bodźce?

- Nie ma wątpliwości, że istnieje korelacja między sferą psychiczną a fizyczną, ale nie jest to do końca wyjaśnione. Jednym z pierwszych, którzy ją zauważyli, był Zygmunt Freud. Wykrył m.in. związek między psychicznymi urazami a zdolnością osiągania orgazmu. W jego zamienionym w muzeum domu w Londynie można obejrzeć film pokazujący reakcję żołnierzy, którzy dostali bilety na pociąg jadący na front. Jesteśmy świadkami napadów pseudopadaczkowych, porażeń kończyn, wielu przyjęto do szpitala. Ta wymowna praca to przykłady wielkiej siły konwersji. Freud uważał, że problemy można rozwiązać, używając podobnego mechanizmu jak podczas badania neurologicznego (lekarz bierze młotek, puka w kolano, noga automatycznie odskakuje). Liczył, że jeśli człowiek wypowie na głos swoją traumę, lęk, to zaburzenie fizyczne minie.

Co powoduje zwiększenie ryzyka schorzeń psychosomatycznych?

- Przede wszystkim to rodzina, związki z najbliższymi. Bardzo trudna i problematyczna bywa relacja matka - córka. To są niebywale silne emocje, związki często na granicy uzależnienia. Kolejny obszar to sprawy majątkowe, bytowe.

I wreszcie, nasze życie biologiczne ze szczególnym wskazaniem na prokreację. Kobiety, które chcą, a nie mogą mieć dzieci, które chcą, ale nie mogą znaleźć stałego partnera, są narażone na takie reakcje organizmu. Niemożność posiadania dzieci jest równie niszcząca dla mężczyzn, tylko u nich chodzi bardziej o brak zrealizowania atawistycznego celu, czyli możliwości powielenia swojego DNA. 85 proc. samobójców w Polsce to mężczyźni, a wśród nich olbrzymią grupę stanowią ci bez partnerek i bez dzieci. Z ręką na sercu przez 30 lat życia zawodowego nie spotkałem mężczyzny z poczuciem winy, że zrobił dziecko na boku.

Co ze sferą zawodową?

- Negatywną rolę mogą odegrać złe relacje, ale najgorsze dla psychiki, a w konsekwencji również dla zdrowia fizycznego jest zjawisko "magistra na zmywaku", czyli pracy poniżej kwalifikacji, szczególnie na emigracji. Ostatni obszar, który ma ogromne znaczenie, to podstawowe kwestie bytowe. Takie pozornie drobne, ale uporczywie wlekące się sprawy, których z jakichś przyczyn nie można rozwiązać, jak cieknące rury, brak światła czy ciepłej wody. Wszystko, co powoduje przedłużający się dyskomfort.

Przychodzi kobieta z bólami głowy. Badania nic nie wyjaśniają. I co?

- Zaczynają się problemy, bo pacjenci nie lubią wychodzić z gabinetu lekarskiego bez rozpoznania, a jednocześnie - o czym już wspomniałem - nie są skorzy przyjmować do wiadomości, że ich schorzenie jest na tle psychicznym, emocjonalnym.

Woleliby usłyszeć, że są chorzy?

- Wielu tak, bo choroba, paradoksalnie, pozwoliłaby im rozwiązać inne problemy. Proszę sobie wyobrazić mężczyznę, który skarży się żonie na bóle stawów, z ich powodu ciągle odmawia robienia w domu podstawowych porządków. Atmosfera staje się napięta, żona się denerwuje. W końcu mężczyzna idzie do lekarza, po czym wraca do domu i oznajmia, że w gabinecie usłyszał, że to przez stres. Większość żon stwierdzi, że w takim razie nic mu nie jest i każe wreszcie sprzątnąć piwnicę albo wziąć się do roboty i zacząć w końcu porządnie zarabiać. Jeśli natomiast ten człowiek wróciłby z konkretnym rozpoznaniem, z numerem choroby - to co innego.

Ucieczka w chorobę.

- W skrajnych przypadkach mamy do czynienia z zespołem Münchhausena, czyli wywoływaniem u siebie objawów po to, by wymusić hospitalizację, a nawet operację. To miewa tragiczny finał. Sam pamiętam kilka zgonów pacjentów, mężczyzn, którzy, można się domyślić, woleli zmagać się ze stresem - i ostatecznie zmarli z powodu wielu powikłań, głównie naczyniowych - niż rozstać się z toksyczną żoną, kochanką lub zerwać kontakty z matką.

Najczęściej zabijały ich nadmierne wymagania: partnerki domagały się domów, samochodów i wakacji, a matki opieki i nieustannego zainteresowania. Mężczyźni na skraju wyczerpania często wolą złą diagnozę od żadnej, żeby mieć usprawiedliwienie dla żony ze swojej słabości, na którą nasza kultura po prostu nie przyzwala.

Samce alfa nie miewają problemów psychosomatycznych?

- Oczywiście, że miewają. Na ogół szukają niewłaściwych rozwiązań. Miałem pacjenta - prezesa dużej firmy. Wobec narastających kłopotów postanowił się wzmocnić i wpadł na pomysł, że pojedzie na kurs surwiwalowy organizowany na pustyni przez Legię Cudzoziemską. Coś takiego kosztuje kilka tysięcy dolarów, jest tam bezwzględna selekcja ludzi, bez litości dla słabeuszy, ale jak się przetrwa, dostaje się dyplom. Prezes pytał mnie, czy taka podróż to dobry pomysł. Spytałem go więc, czy jego zdaniem przebiegnięcie 100 km po pustyni z plecakiem wypełnionym kamieniami nauczy go lepiej rozmawiać z żoną i pracownikami czy też przy kolejnym konflikcie pokaże im dyplom na ścianie. Leczenie nie może polegać na uciekaniu przed chorobą.

Jak więc pan leczy osoby, które według badań krwi, USG czy rezonansu są całkiem zdrowe?

- Zna pani takie powiedzenia, które się serwuje zdenerwowanym ludziom, jak "policz do dziesięciu" albo "napij się wody"?

Znam. Strasznie denerwujące.

- Ale nie takie głupie.

Mam liczyć do dziesięciu, kiedy stracę władzę w nogach z powodu mobbingu w pracy?

- Ma pani zrobić cokolwiek, co zatrzyma pani uwagę i pozwoli zauważyć, co się z panią dzieje. Innymi słowy odpowiedzią na schorzenia psychosomatyczne jest praktyka uważności, szerzej znana jako mindfulness.

To brzmi jak porada w duchu New Age.

- Tak, bo wszystko, co jest związane z zen, z którego mindfulness się wywodzi, w ostatnim czasie się bardzo skomercjalizowało, a co za tym idzie straciło znaczenie. Ale są naukowe dowody na to, że mindfulness, czyli mówiąc w uproszczeniu, zachodnia wersja zen, potrafi działać leczniczo. Ze znajomym lekarzem z King's College London zbadaliśmy 140 osób i stwierdziliśmy ponad wszelką wątpliwość, że nie ma dowodu na to, aby któraś z wielkich terapii - psychoanaliza, terapia humanistyczna, systemowa lub behawioralno-poznawcza - działała lepiej niż terapia uważnością.

W jaki więc sposób ona działa?

- Chodzi o nauczenie się kontrolowania impulsów, jakie do nas napływają i oddziałują na naszą psychikę, a następnie na ciało.

Czyli kiedy następnym razem pana pacjentkę zdenerwuje zaborcza, domagająca się uwagi matka, poradzi jej pan...

-...żeby najpierw zauważyła - to słowo klucz: zauważyła - że na sam dźwięk telefonu od matki się zdenerwowała, a następnie, aby zauważyła, że potem nastąpiło napięcie szczęki, skrócony oddech i skurcz w brzuchu.

I to wszystko?

- To pierwszy etap: zauważam, co się ze mną dzieje, i przyjmuję to. Drugi krok to umiejętność zostawienia tego za sobą.

To już wydaje się trudniejsze.

- Owszem. Ale złych rzeczy, sprzeczki z matką, nieszczęśliwego dzieciństwa nie można rozpamiętywać. To prowadzi do ruminacji, czyli mówiąc po ludzku, przeżuwania złych myśli, co jest zabójcze dla psychiki i w konsekwencji dla ciała. Tu z pomocą przychodzą nam dystraktory uwagi, czyli rzeczy, działania, które ją odwracają od natrętnego rozmyślania.

Najpierw zauważam, że na wspomnienie niemiłej rozmowy z szefem mam skręt kiszek, a potem włączam na cały regulator ulubioną piosenkę albo oglądam komedię? To działa?

- Badania dowodzą, że to redukuje objawy psychosomatyczne dużo skuteczniej niż inne rodzaje terapii. W Holandii skuteczność tę uznano na tyle, że lekarzom finansuje się z publicznych pieniędzy 140-godzinne kursy mindfulness. Nauka nie wie, dlaczego tak się dzieje, ale pacjenci z niewyjaśnionymi objawami są bardzo podatni na sugestię. W Londynie działa finansowany przez państwo Royal London Hospital for Integrated Medicine, czyli szpital medycyny zintegrowanej. Wcześniej placówka nazywała się szpitalem homeopatycznym, choć z naukowego punktu widzenia tzw. leki homeopatyczne to żadne leki, tylko woda z różnorodnymi śladowymi substancjami, czyli placebo.

Chce pan powiedzieć, że na schorzenia psychosomatyczne działa coś, co z medycznego punktu widzenia nie powinno działać?

- Tak. Ten szpital udziela około 40 tys. porad rocznie. O 18 proc. spadła liczba wypisywanych recept na leki uspokajające, przeciwlękowe i przeciwdepresyjne. Nauka wciąż nie do końca wyjaśniła mechanizm efektu placebo.

Siła sugestii?

- Skuteczna siła. Podobnie działają na ludzi wierzących pielgrzymki do świętych miejsc.

Co to w praktyce oznacza?

- To oznacza, że lekarz powinien z pacjentem rozmawiać o sprawach niejasnych, próbować dojść do przyczyn objawów, a nie usuwać je za pomocą leków przeciwbólowych czy uspokajających. Badania pokazują, że zwykła uważna rozmowa lekarza z pacjentem trwająca dłużej niż 8 min redukuje objawy o 30 proc.

Jak taka rozmowa wygląda?

- Najpierw lekarz poznaje historię pacjenta, robi obszerny wywiad: z jakiej jest rodziny, jaka jest jego osobista sytuacja. Potem słucha szczegółowej opowieści o dolegliwościach, okolicznościach, w jakich występują itd. Następnie wyjaśnia choremu korelację między sferą psychiczną a fizyczną oraz próbuje zapoznać go z technikami uważności. Na tym etapie pacjent albo akceptuje takie postawienie sprawy, albo nie.

Co jeśli nie akceptuje?

- Często trzeba włączyć leki przeciwdepresyjne czy uspokajające.

Nie lepiej wysłać do psychiatry?

- Ci pacjenci nie powinni być wysyłani do psychiatry, o ile nie podejrzewa się klinicznej depresji czy groźnego schorzenia. Nie powinno się też zlecać niezliczonej ilości badań, bo oni sądzą, że podejrzewa się poważną chorobę. W obu przypadkach ich stan się pogarsza.

Rozmowa z pacjentem - brzmi to dziecinnie prosto, ale pana wywód pokazuje, że to skomplikowane mechanizmy.

- Sporo można wyjaśnić ewolucją. Zmiany w naszym mózgu zachodzą powoli, do tego trzeba dziesiątków, setek lat. A świat zmienia się bardzo szybko. Internet, SMS-y pozwalają się błyskawicznie komunikować i zdobywać informacje, samoloty pozwalają się przemieszczać. Tempo życia i wymagania nam stawiane są inne niż 100 lat temu. Nasze mózgi za tym nie nadążają. Chcemy, żeby nasz organizm działał jak pilot do telewizora: pstryk i włączam, pstryk - wyłączam. Pacjent przychodzi z zapaleniem gardła i chce antybiotyk, aby następnego dnia być zdrowym. A tak się nie da. Zapalenie musi potrwać kilka dni. Podobnie nie da się zneutralizować skutków stresu lub traumy.

Prowadząc małą przychodnię, ma pan wpływ na liczbę pacjentów i może sobie pozwolić na rozmowę. W wielu poradniach to niemożliwe.

- To jest problem polskiej służby zdrowia. Lekarz powinien mieć przynajmniej 15 min na rozmowę z pacjentem. W Holandii, która w mojej opinii ma najlepszą opiekę medyczną na świecie, system opiera się w zasadzie w całości na lekarzach rodzinnych. Mają pierwszy kontakt z pacjentem i decydują, czy trzeba kogoś posłać na badania do specjalistów.

W Polsce pacjent na ogół uważa, że lekarz pierwszego kontaktu to cerber, który broni dostępu do specjalistycznych badań.

- A w sprawnie działającym systemie lekarz rodzinny jest w stanie rozwiązać wiele problemów.

Polecą na pana gromy, że chce pan zablokować chorym ludziom dostęp do specjalistyki.

- Ale dane są nieubłagane. London School of Economics dokładnie co jakiś czas wszystko szacuje i wychodzi z tego, że koszty leczenia, badań, refundowanych leków oraz hospitalizacji pacjentów z objawami psychosomatycznymi to 6 do 10 mld funtów rocznie. Wielu wydatków można uniknąć, odpowiednio prowadząc pacjentów.

Dla lekarza chory, któremu nie wiadomo, co dolega, to problem.

- Wielu lekarzy negatywnie reaguje na takich pacjentów. Komunikacja z nimi często jest bardzo trudna, wyjaśnienie sprawy nieoczywiste. Nie potrafiąc sobie poradzić, odsyłają ich na badania do specjalistów. Ale problem nie znika.

Skoro schorzenia psychosomatyczne to nie choroby, to może nie chcą się im poświęcać.

- Ależ to są choroby, tylko o trudniejszym do wyjaśnienia pochodzeniu. A ich skutki bywają bardzo poważne. Taki niezdiagnozowany pacjent, który z jednej strony ma trudne objawy, bo np. męczą go bóle, a z drugiej, gnębi go przewlekły stres czy trauma, zaczyna mieć problemy w związku, izoluje się, zaczyna zaliczać porażki w życiu zawodowym i osobistym, może uciec w nałóg.

Ciekawe jest to, jak na to, o czym rozmawiamy, reagują Polacy i cudzoziemcy. Skandynawowie przyjmują naturalnie to, co mówię im podczas wykładów. A w Polsce wyczuwam próbę trywializacji problemu przez studentów. Dla nich prawdziwa medycyna to konkret: zoperować, uciąć nogę. Kwestie, o których mówię, traktują jako niejasne. I niewielu z nich chce być lekarzami rodzinnymi.

O lekarzach rodzinnych nie robi się seriali. To mało efektowna działka medycyny.

- Dla mnie to naukowa pasja: znaleźć przyczynę konwersji, wyjaśnić, w jaki sposób psychika odbija się na ciele. W Interdyscyplinarnym Centrum Nowoczesnych Technologii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu zaczęliśmy program badań nad mózgiem, w którym zajmujemy się m.in. tymi mechanizmami. Zebraliśmy opowieści pacjentów, ale będziemy ich nagrywać, aby zanalizować ich sposób mówienia, mimikę. Może zbadamy ruchy gałek ocznych, tor oddechowy. To mogą być wskazówki. W przyszłości może nawet będziemy robić skany mózgu.

Ale bywa, że bardzo znerwicowany pacjent naprawdę jest ciężko chory i nie ma to nic wspólnego z nieszczęśliwym dzieciństwem czy stresującą pracą.

- Oczywiście. Psychosomatyczne objawy, które wymieniłem na początku, mogą być symptomami nowotworów, stwardnienia rozsianego, anemii, reumatoidalnego zapalenia stawów itd. Ale lekarz rodzinny powinien potrafić rozróżnić chorobę czysto fizyczną od schorzenia psychosomatycznego. Za to właśnie się mu płaci - żeby wziął odpowiedzialność za trafną diagnozę.

Więcej o:
Copyright © Agora SA